Lodowiec Jostedalsbreen – topniejący błękitny olbrzym


Położony w środkowej części Norwegii lodowiec Jostedalsbreen jest największy w Europie. Ma błękitny kolor i imponujące liczne odnogi. Wskutek zmian klimatu niestety znika.

Jostedalsbreen to największy lodowiec w kontynentalnej części Europy. Zajmuje powierzchnię prawie pięciuset kilometrów kwadratowych. Jego najwyżej położona część (na prawie 2 000 m n. p. m.) jest płaska. Tam śnieg ma nawet 600 metrów głębokości. Odchodzi od niego kilkadziesiąt mniejszych i większych jęzorów, które zsuwają się w dolinach. Robią imponujące wrażenie. Z daleka wyglądają jak zastygła lawa.

Jostedalsbreen jest jedną z turystycznych atrakcji Norwegii – obok fiordów, Lofotów, zórz polarnych, Drogi Trolli, polarnych nocy i wielorybów.

W ubiegłym roku norwescy glacjolodzy podali, że jedna z odnóg Jostedalsbreen – Nigardsbreen – skurczyła się w ciągu roku o ponad osiemdziesiąt metrów. Jęzory lodowca zsuwają się i roztapiają. To normalny proces, ale tempo znikania Nigardsbreen było największe w historii pomiarów.

Na lodowiec Jostedalsbreen można dotrzeć tylko w grupie pod opieką licencjonowanego przewodnika. Zrobiłam to 13 sierpnia 2019 r. – równo rok po tym, jak podziwiałam lodowiec na szczycie Kilimandżaro (5 895 m n. p. m.) w Afryce. Przypadkowa, ale sympatyczna zbieżność dat.

W dolinie Jostedal, skąd wyruszyliśmy na lodową górę, pogoda była letnia (jak na norweskie warunki), zaś na górze – bliżej lodowca – temperatura wynosiła już tylko kilka stopni, a na lodowcu około zera. Jezioro Styggevatnet przepłynęliśmy kajakiem i mimo, że jesteśmy zaprawieni w spływach kajakowych, to płynęliśmy z ogromnym z trudem. Lał deszcz i wiał silny wiatr, wprost na nas. Wysokie fale zalewały kajak. Sprawdziły się nieprzemakalne spodnie i kurtki, a także szczelnie zamknięte plecaki i fartuchy chroniące nogi.

Jezioro Styggevatnet powstało z topniejącego lodowca i jest regulowane tamą. Jest przepiękne – woda w nim ma zielony (turkusowy) kolor, a tu i ówdzie wystają z niej lodowe skały o przedziwnych kształtach i niebieskim kolorze. Te lodowe góry pod wodą są większe niż na powierzchni, więc przy wietrznej pogodzie trzeba było mocno pracować wiosłami, żeby się z nimi nie zderzyć.

Po półtorej godzinie ciężkiego wiosłowania dopływaliśmy do Austdalsbreen – czoła lodowca Jostedalsbreen. Nagle usłyszeliśmy huk, jakby wybuch. To wielka bryła śniegu urwała się ze ściany lodowca i spadła z impetem do wody. Odsłoniła przy tym błękitne wnętrze lodowej góry. Lodowiec wciąż jest w ruchu.

Po wyciągnięciu kajaków na skalisty brzeg mogliśmy zjeść lunch i napić się ciepłej herbaty z termosów. Nie było łatwo, bo skostniałymi z zimna dłońmi trudno było cokolwiek chwycić. Na taką wyprawę warto mieć ze sobą nieprzemakalne, ciepłe rękawice, w których będzie można trzymać wiosło. Ja niestety miałam wełniane, które natychmiast przemokły.

Po posiłku zabezpieczyliśmy kajaki, na biodra założyliśmy uprzęże, do których później przypięliśmy liny, a na buty – raki. Po krótkim instruktażu poruszania się w tych specyficznych warunkach wyruszyliśmy na lodową skałę. W dwóch ośmioosobowych grupach, połączeni linami.

Pierwsze zaskoczenie: lodowiec jest brudny. Wierzchnia warstwa jest pokryta szarym kurzem. Podobno to sadza przyniesiona przez wiatr z wulkanu na Islandii. Brudna powłoka na lodowcu nie jest dla niego dobra. Powoduje bowiem, że śnieg szybciej się topi – ciemny kolor przyciąga promienie słoneczne. Faktycznie, tam, gdzie pyłu jest więcej, śnieg pod nim jest zlodowaciały, a tam gdzie sadzy nie ma, jest miękki i biały.

Lodowiec jest popękany, a w głębokich szczelinach płynie błękitna woda. Miejscami nurt w nich jest naprawdę silny.

Skąd błękitny kolor śniegu i wody w szczelinach? Padające płatki śniegu pod wpływem zmiany temperatur (słońce – mróz) zmieniają swoją strukturę, tracą puszystość i lodowacieją. W śniegu, pod naciskiem kolejnych warstw, jest coraz mniej powietrza, staje się on coraz bardziej zbity, traci zdolność odbijania światła i właśnie wtedy nabiera niebieskiego koloru.

Jeszcze jedno zaskoczenie. Tu i ówdzie w śniegu widzieliśmy… truchła lemingów. Gryzonie te, podobne do myszy, żyją w górnej warstwie śniegu. Robią tam sobie jamki. Gdy na wiosnę słońce przygrzeje, wierzchnia warstwa śniegu się topi i domki lemingów znikają. Lemingi nie szukają ratunku. Po prostu umierają. Nie potrafią wpaść na pomysł, aby wykopać sobie nową jamkę, głębiej. Przyznam, że dopiero tam na lodowcu zrozumiałam, dlaczego w Polsce używamy tego słowa do określenia wyborców, którzy bezrefleksyjne przyjmują za pewnik wszystko to, co usłyszą od „swoich” polityków i publicystów.

Nasza wędrówka po lodowcu trwała około godziny. Czuliśmy niedosyt, bo dotarcie tutaj kosztowało nas sporo czasu i wysiłku. Z drugiej strony rozumieliśmy, że po prostu czas już wracać, bo musimy jeszcze przepłynąć kajakiem przez wzburzone lodowe jezioro.

W tym samym czasie, gdy byliśmy na Jostedalsbreen, na Islandii żegnano 700-letni lodowiec Okjokull, który z powodu zmian klimatycznych całkowicie się roztopił. Podobny los może spotkać lodowce w Norwegii, których jest blisko dwa i pół tysiąca. To poważny problem, widoczny gołym okiem. Niezależnie od naszych wysiłków na rzecz ochrony klimatu pewnie warto również zaufać naturze. Lodowiec Jostedalsbreen już raz całkowicie zniknął z powierzchni ziemi, a potem znów się odrodził. I jest dziś największy na kontynencie. Może i tym razem natura obroni się sama.

[Best_Wordpress_Gallery id=”21″ gal_title=”Jostedalsbreen”]

+ Leave a Comment